niedziela, 26 lutego 2012

No Bill Ward - No Black Sabbath?



Nie ma chyba lepszej metody na zwrócenie uwagi fanów i mediów niż zapowiedz reaktywacji legendarnej grupy. Nic przecież nie działa tak na wyobraźnię jak widmo pojednania się po latach muzyków, których drogi rozeszły się zdecydowanie przedwcześnie. Tym razem chodziło jednak o coś zdecydowanie cięższego kalibru.

11.11.11 o godzinie 11.11 świat obiegła wiadomość, że do życia powraca Black Sabbath w oryginalnym składzie. Patrząc na stopień legendarności kapeli, a także na charaktery poszczególnych jej członków rzecz bez precedensu. Jeszcze kilka lat temu panowie Osbourne i Iommi spotykali się raczej na sali rozpraw niż na sali prób. Muzycy podobno jednak stanowczo oddzielają interesy od muzyki i nadal są gotowi do współpracy jak za dawnych lat. Plany były naprawdę imponujące: duża trasa koncertowa i co więcej studyjny album. 

Po takim wejściu na scenę Black Sabbath miało właściwie zapewniony sukces. Koncerty uznanych zespołów cieszą się niesłabnącą popularnością, a chętnych do usłyszenia na żywo kwartetu z Birmingham na pewno nie zabrakło by zarówno wśród tych, którzy pamiętają jeszcze Paranoid z radia jak i spośród tych którzy kojarzą Ozzy’ego raczej z reality show. Tak samo można w ciemno obstawiać sukces płyty – po takiej akcji marketingowej niewiele zdziałały by pewnie nawet najbardziej krytyczne recenzje. Tyle, że niestety wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Choroba Tommy’ego spowodowała, że europejskie tournée skurczyło się do jednego koncertu na Download Festival. Została jednak jeszcze kluczowa w tej sytuacji płyta. I tu właśnie zaczynają się schody.
Na tą chwilę wszystko wskazuje na to, że odrodzone Black Sabbath nie będzie tak oryginalne jak się wydawało. 3 lutego grupa poinformowała, że Bill Ward, który zresztą zdążył już zasłynąć z brania urlopów w najmniej odpowiednich momentach, odmówił dalszej współpracy. Tak więc trzy miesiące po szumnych zapowiedziach okazało się, że w składzie pozostało jedynie trzech klasycznych członków. Zastanawiające w takim razie, po co całe to zamieszanie z listopada, skoro w lutym okazuje się, że nie wszystko jest jeszcze dogadane a jeden z muzyków nie jest gotowy do współpracy.  Jak to zwykle w takich wypadkach bywa zaczęło się szukanie winnych zamieszania. Oczywiście pierwsze podejrzenia skierowały się wobec Sharon Osbourne. Tym razem wydaje się, jednak, że żona Ozzy’ego jest bez winny, co wyjaśniała za pośrednictwem Tweetera.  

Przyczyny rozłamu wyjaśnił główny zainteresowany – Bill Ward. Perkusista oświadczył, że chce ale nie może. Chce występować z zespołem i jest gotowy stawić się w studiu, gdzie BS nagrywa płytę, ale nie może bo proponowany mu kontrakt jest nie do zaakceptowania. Nie chcę w tym miejscu osądzać, kto odpowiada za ten brak porozumienia w warunkach kontraktu. Bębniarz zapewnia, że nie chodzi wcale o zbyt wygórowane wymagania finansowe ale enigmatycznie wskazuje, że chodzi o należyte uznania i szacunek względem niego. Domyślam się jednak, że wspomniane uznanie i szacunek odmierzane są w funtach lub dolarach. Nie wnikając jednak dalej w kwestie kontraktu, które powinny interesować muzyków, a nie fanów i dziennikarzy, wydaje mi się śmieszne, że grupa zapowiedziała tryumfalny powrót w sytuacji, kiedy nie wszystko było jeszcze uzgodnione. Chyba, że to celowy zabieg, który ma po prostu zwrócić jeszcze więcej uwagi na Black Sabbath, a ponowie wychodzą za założenia, że skoro do składu wraca Ozzy, który zajmuje centralne miejsce na scenie to nikt nie będzie przyglądał się, kto siedzi za perkusją i zastanawiał się nad oryginalnością perkusisty.

To na początek. Tekst mojego autorstwa - był już publikowany także w Limiterze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz