Nie ma chyba lepszej metody na zwrócenie uwagi fanów i mediów niż zapowiedz reaktywacji legendarnej grupy. Nic przecież nie działa tak na wyobraźnię jak widmo pojednania się po latach muzyków, których drogi rozeszły się zdecydowanie przedwcześnie. Tym razem chodziło jednak o coś zdecydowanie cięższego kalibru.
11.11.11 o godzinie 11.11 świat obiegła wiadomość, że do
życia powraca Black Sabbath w oryginalnym składzie. Patrząc na stopień
legendarności kapeli, a także na charaktery poszczególnych jej członków rzecz
bez precedensu. Jeszcze kilka lat temu panowie Osbourne i Iommi spotykali się
raczej na sali rozpraw niż na sali prób. Muzycy podobno jednak stanowczo
oddzielają interesy od muzyki i nadal są gotowi do współpracy jak za dawnych
lat. Plany były naprawdę imponujące: duża trasa koncertowa i co więcej studyjny
album.
Po takim wejściu na scenę Black Sabbath miało właściwie
zapewniony sukces. Koncerty uznanych zespołów cieszą się niesłabnącą
popularnością, a chętnych do usłyszenia na żywo kwartetu z Birmingham na pewno
nie zabrakło by zarówno wśród tych, którzy pamiętają jeszcze Paranoid z radia
jak i spośród tych którzy kojarzą Ozzy’ego raczej z reality show. Tak samo
można w ciemno obstawiać sukces płyty – po takiej akcji marketingowej niewiele
zdziałały by pewnie nawet najbardziej krytyczne recenzje. Tyle, że niestety
wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Choroba Tommy’ego spowodowała, że europejskie
tournée skurczyło się do jednego koncertu na Download Festival. Została jednak
jeszcze kluczowa w tej sytuacji płyta. I tu właśnie zaczynają się schody.
Na tą chwilę wszystko wskazuje na to, że odrodzone Black
Sabbath nie będzie tak oryginalne jak się wydawało. 3 lutego grupa
poinformowała, że Bill Ward, który zresztą zdążył już zasłynąć z brania urlopów
w najmniej odpowiednich momentach, odmówił dalszej współpracy. Tak więc trzy
miesiące po szumnych zapowiedziach okazało się, że w składzie pozostało jedynie
trzech klasycznych członków. Zastanawiające w takim razie, po co całe to
zamieszanie z listopada, skoro w lutym okazuje się, że nie wszystko jest
jeszcze dogadane a jeden z muzyków nie jest gotowy do współpracy. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa zaczęło
się szukanie winnych zamieszania. Oczywiście pierwsze podejrzenia skierowały
się wobec Sharon Osbourne. Tym razem wydaje się, jednak, że żona Ozzy’ego jest
bez winny, co wyjaśniała za pośrednictwem Tweetera.
Przyczyny rozłamu wyjaśnił główny zainteresowany – Bill
Ward. Perkusista oświadczył, że chce ale nie może. Chce występować z zespołem i
jest gotowy stawić się w studiu, gdzie BS nagrywa płytę, ale nie może bo
proponowany mu kontrakt jest nie do zaakceptowania. Nie chcę w tym miejscu
osądzać, kto odpowiada za ten brak porozumienia w warunkach kontraktu. Bębniarz
zapewnia, że nie chodzi wcale o zbyt wygórowane wymagania finansowe ale
enigmatycznie wskazuje, że chodzi o należyte uznania i szacunek względem niego.
Domyślam się jednak, że wspomniane uznanie i szacunek odmierzane są w funtach
lub dolarach. Nie wnikając jednak dalej w kwestie kontraktu, które powinny
interesować muzyków, a nie fanów i dziennikarzy, wydaje mi się śmieszne, że
grupa zapowiedziała tryumfalny powrót w sytuacji, kiedy nie wszystko było
jeszcze uzgodnione. Chyba, że to celowy zabieg, który ma po prostu zwrócić
jeszcze więcej uwagi na Black Sabbath, a ponowie wychodzą za założenia, że
skoro do składu wraca Ozzy, który zajmuje centralne miejsce na scenie to nikt
nie będzie przyglądał się, kto siedzi za perkusją i zastanawiał się nad
oryginalnością perkusisty.
To na początek. Tekst mojego autorstwa - był już publikowany także w Limiterze.
To na początek. Tekst mojego autorstwa - był już publikowany także w Limiterze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz