poniedziałek, 3 września 2012

Top5: Gojira


Długo broniłem się przed pomysłem umieszczania Gojiry w cyklu Top5. A to dlatego, że to jeden z tych zespołów, dla których nawet i top10 byłoby za ciasne. Niby Francuzi wydali tylko pięć płyt, ale wybrać liczbę kawałków, która zgadzałaby się z nazwą wpisu, to piekielnie ciężkie zadanie. Z samej „From Mars To Sirius” na pewno by się tyle uzbierało. Jakoś, jednak trzeba spróbować wyselekcjonować  pięć numerów, które będą idealnie reprezentowały dokonania Gojiry. A te są niemałe, bo choć Francja nie jest żadną metalową potęgą to muzycy z Ondres godnie reprezentują swój kraj na światowej scenie. Większość osób, które interesuje się muzyką z pewności wie czego spodziewać się po zespole, ale jeśli są na sali jacyś niezorientowani to mówiąc krótko twórczość Gojiry można określić, jako połączenie groove i death metalu. Najlepiej jednak przekonać się na własne uszy, „z czym się to je”.


Chociaż opisywany dziś zespół podobnie jak Mastodon ma w dorobku pięć albumów to nie będzie po jednym reprezentancie każdego krążka. Z dwóch powodów. Po pierwsze, niespecjalnie lubię „The Link”, może dlatego, że słuchałem go najmniej. Po drugie, przy „From Mars To Sirius” i tak miałem już ogromny ból głowy, żeby wybrać dwa numery, a co dopiero mówić o ograniczeniu się do jednego. Tyle słowem wstępu. Zapraszam do słuchania.


Pierwszy krążek i od razu jeden z najlepszych kawałków w dorobku zespołu. W porównaniu do późniejszych albumów na „Terra Incognita” słychać jeszcze, że zespół nie okrzepł do końca, a niektóre pomysły podane są jeszcze na surowo. Niemniej słychać, że zespół doskonale wie czego chce, nawet, jeśli nie ma jeszcze odpowiednich środków żeby to wyrazić. A „Lizard Skin”? Co tu dużo mówić, mistrzostwo świata w budowaniu riffów. Główna zagrywka (ok. 1:45 i 3:55 ) aż wwierca się w głąb czaszki.

 

„From Mars to Sirius” trzeci krążek w dorobku grupy, to moim zdaniem najlepsze wydawnictwo w całej dyskografii Gojiry. Słychać ogromny przeskok od czasu debiutu, ale jednocześnie są w zespole ogromne pokłady mocy ( a pewnie i Mocy ;) Co prawda na kolejnym krążku zespół gra jeszcze ciężej, ale tu jest bardziej brutalnie, dziko. „Backbone” to najlepszy tego przykład. Moment w refrenie, kiedy wokalista wykonuje growlowana wokalizę, a na tle tego wchodzi gitarowa zagrywka wywołuje ciary na plecach.


Żałuję, że nie mogłem być w tym roku na Ursynaliach i usłyszeć tego kawałka na żywo. Na żywo musi mieć moc, bo nawet podczas słuchania na słuchawkach podrywa do skakania. Ciekawe ile razy ludzie w komunikacji miejskiej dziwili się z mojego rytmicznego kiwania, kiedy w odtwarzaczu pojawiał się akurat „Flying Whales”. No i oczywiście nie można zapomnieć o znaku rozpoznawczym tego numeru oraz ogólnie krążka, czyli o śpiewie wielorybów. Zanim pojawia się typowa jazda w stylu Gojiry, przez ponad dwie minuty możemy słuchać wielorybiego chóru(rzeczywiście jest heavy). O dziwo takie połączenie sprawdza się idealnie.


A to już „The Way Of All Flesh” i znak rozpoznawczy duetu gitarzystów, czyli utrzymany w zabójczym tempie tapping rytmiczny. W wersji solowej ( na strunach wiolinowych) prezentował to już Van Halen, ale na basowych jest sporo trudniej, szczególnie, jeśli gra się w ducie i w tempie powyżej 200 BPM.


Nowa płyta przez długi czas jakoś specjalnie mi nie podchodziła, ale po kilkunastu przesłuchaniach jest już lepiej. Mimo to gdybym miał teraz ustalać hierarchię to „L’Enfant Sauvage” znalazłaby się zapewne za dwoma poprzedniczkami. Płyta jest dobra, ale na moje oko brakuje jej takich charakterystycznych momentów, na które aż czekało się słuchając poprzednich wydawnictw. Tu jest bardziej monotonnie. Nawet numer, który zamieściłem powyżej to żaden killer z zabójczym riffem, a właśnie spokojna kompozycja, która wyróżnia się łagodnością i monotonią. Na szczęście taką w pozytywnym znaczeniu. Początek „Born In Winter” jest mocno hipnotyzujący, a spokojny głos Duplantiera wypada nadspodziewanie przekonująco.

Czekam na Wasze typy!



2 komentarze:

  1. Ten zespół nigdy mnie specjalnie nie przekonywał, zrobię sobie przesłuchanie tej "Piątki" i może w końcu zapałam miłością :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli miałbym doradzać coś na osłuchanie się z Gojirą to polecam cały "From Mars to Sirius". Ja zaczynałem właśnie od tej płyty.

    OdpowiedzUsuń