środa, 4 kwietnia 2012

Overkill - The Electric Age (2012)


Nie przekonywał Was najnowszy krążek Anthrax? TH1RT3EN pozostawił po sobie mieszane odczucia? Czekacie na coś do szpiku kości thrashowego, nagranego według reguł starej amerykańskiej szkoły? Nadchodzi właśnie album, który spełni Wasze oczekiwania. The Electric Age od Overkill udowadnia, że grupa Bobby’ego Ellswortha to obecnie absolutni liderzy w dziedzinie thrashu. Podejrzewam, że gdyby obecnie spróbować zdefiniować od nowa skład Wielkiej Czwórki to ekipa z New Jersey byłaby pierwszym kandydatem na liście.
 
Pierwszym zwiastunem zapowiadającym nadciągającą nawałnicę  był umieszczony w sieci przed premierą Electric Rattlesnake. Singiel oszałamiał piorunującym tempem, galopującą sekcją rytmiczną i świetnymi riffami. Przyznam, że kupili mnie od razu tym kawałkiem. Po takiej próbce moje oczekiwania wobec The Electric Age jeszcze bardziej wzrosły, ale teraz mogę z czystym sumieniem przyznać, że nie zawiodłem się ani trochę. Na płycie znalazłem wszystkie najlepsze elementy z singla podane w większej ilości. Pierwszy w kolejności Come And Get It rozpoczyna się trzymającym w napięciu intrem, ale już po około minucie rusza pełnym tempem, które przez kolejne 50 minut rzadko, kiedy choć na chwilę zwalnia. Będzie szybko, to już wiemy. Co jednak czeka nas podczas prawie godziny słuchania? Thrash w najczystszej postaci. Na płycie nie ma żadnych eksperymentów. Wszystko opiera się na sprawdzonych schematach. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru narzekać. Po tym gatunku muzycznym nie oczekuję, że będzie mnie zaskakiwał niekonwencjonalnymi rozwiązaniami i awangardowymi pomysłami. Moim zdaniem klucz do sukcesu tkwi w chwytliwych riffach. Te na The Electric Age są natomiast najwyższej jakości. Dodajcie jeszcze do tego charakterystyczny głos Ellswortha (który swoją drogą jest w świetnej formie) i nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Ok, przydałoby się jeszcze kilka fajnych solówek, ale z tym także nie będzie problemu. Interesująco wypada ta we wspomnianym już Come And Get It, wpadają w ucho także trochę wolniejsza zagrywka z Drop The Hammer Down oraz partia z Wish You Were Dead, a to tylko niektóre przykłady. Absolutnym przebojem jest natomiast według mnie Save Yourself. Kawałek niesamowicie wbija się do głowy i kiedy już raz to zrobi, zostaje tam na dobre. Mnie przekonał głównie za sprawą świetnego refrenu z wykrzyczanymi partiami. Niewiele gorzej prezentuje się Wish You Were Dead- znowu niesamowity, drapieżnie wyśpiewany refren. Ogólnie pierwsze sześć utworów to jazda na absolutnie najwyższym poziomie. Trochę gorzej jest w 21st Century Men i Old Wounds, News Scars. Szczególnie ten drugi nie przekonał mnie do siebie. Na szczęście szybko wszystko wraca do normy i dwa ostatnie kawałki to powrót do świetnej formy. Miłym akcentem daje o sobie znać szczególnie Good Night. Dostajemy tam partię gitary akustycznej- kolejny sprawdzony w tej stylistyce patent, ale zarazem, dzięki świetnemu wykonaniu, bardzo miły smaczek.

The Electric Age z pewnością nie przynosi żadnej muzycznej rewolucji, ale jak już mówiłem nie o to chodzi. Dostajemy za to solidną dawkę thrash metalu. Bardzo dobrego thrash metalu- bez żadnych eksperymentów, zbędnych kombinacji i udziwnień, ale za to pełnego energii, agresji i zabójczego tempa. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jakaś płyta z tego gatunku zrobiła na mnie tak mocne wrażenie i chyba jedyne, co przychodzi mi do głowy to Hordes of Chaos… 


2 komentarze:

  1. Próbowałem kilka razy przekonać się do niemieckiej sceny thrashowej ale mi nie wychodziło nigdy(chociaż Sodom - In War And Pieces ma niezłego buta). Chyba spróbuję jeszcze raz od HOC Keatora właśnie. A słyszałeś Exhibit B Exodusa? Tam jest dopiero kawał dobrego grania. Overkill jest przy nich grzeczny:) A TEA nie opuszcza mojego odtwarzacza i coraz bardziej mi się podoba. Niech już w sklepach pojawi się Killing Joke to będę miał pretest żeby zmienić repertuar.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja przekonałem się do niemieckiego thrashu właśnie za sprawą Kreatora. Polecam HOC i Enemy of God, a wkrótce też Phantom Antichrist. Przyznam, że nie znam całej dyskografii zespołu, ale potem warto zwrócić też uwagę na kilka starszych albumów. Słuchałem Exodus, ale jakoś specjalnie mnie nie przekonali tą płytą. Wśród thrashu jednak stawiam ich za Wielką Czwórką oraz Testamentem i Overkill.

    OdpowiedzUsuń