Jest poniedziałek, a więc zgodnie z tradycją przed nami
kolejny odcinek cyklu Top5. Kontynuuję opisywanie dorobku zespołów, które
zrobiły na mnie duże wrażenie na początku mojej (świadomej) przygody z muzyką. O
ile wcześniej pod lupę trafiały grupy szeroko znane i popularne nie tylko wśród
fanów metalu, to dziś w tej rubryce gości przedstawiciel bardziej ekstremalnego
gatunku. Nie są to jeszcze żadne skrajności, ale jesteśmy na fali wznoszącej,
bo po rocku, NWOBHM nadchodzi horror metal.
Cóż to w ogóle takiego ten horror metal? Zasadniczo od
strony muzycznej nie odbiegamy daleko od heavy metalu, więc nie należy
specjalnie bać się o szok spowodowany napływającymi dźwiękami, nazwa natomiast
odnosi się do warstwy tekstowej. Liryki piosenek, jak nie trudno się domyślić
osadzone są w atmosferze grozy.
King Diamond to czołowy przedstawiciel tego gatunku. Jego
wyróżnikiem jest szeroka barwa głosu. To chyba właśnie ten element oraz atmosfera,
jaka towarzyszy nagraniom zespołu sprawiła, że zwróciłem uwagę na tego artystę.
Moim pierwszym kontaktem z dorobkiem Kinga była Abigail II: The Revenge, album
dosyć przeciętny na tle całej dyskografii jednak mimo tego znajdziecie w tym
zestawieniu przedstawiciela tego wydawnictwa.
Family Ghost - Przed rozpoczęciem działalności pod własnym
pseudonimem King Diamond działał wcześniej przez kilka lat z formacją Mercyful
Fate. Mimo tego doświadczenia dopiero drugi krążek wokalisty ukazał jego
najlepsze oblicze i do tej pory uchodzi za najlepsze dzieło, jakie jest
udziałem Duńczyka. Zdecydowanym numerem jeden, jeśli chodzi o ten album jest
Family Ghost. Utwór ukazuje wszystkie atuty grupy. Poczynając od wirtuozerskiej
gry duetu LaRocque – Denner, po wokal w Kinga najlepszej formie.
Abigail - Umieszczenie na tej liście jednego kawałka z
takiego albumu jak Abigail byłoby sporym nieporozumieniem. Poza wspomnianym
Family Ghost, na tle innych fantastycznych kompozycji, wyróżnia się utwór
tytułowy. Nie jest już tak zabójczy jak wymieniony powyżej, ale ma za to więcej
nastroju grozy. Chociażby ten opętańczy śmiech – robi wrażenie. Polecam mocno
zaznajomić się z całą płytą, dopiero wtedy można w pełni docenić poszczególne
kawałki, które składają się na historię dziewczynki imieniem Abigail.
Peace of Mind – coś zupełnie z innej beczki. Numer zamykający
House of God to spokojniutka instrumentalna miniatura. W zasadzie przez długi
czas jesteśmy pozostawieni sam na sam z czystym brzmieniem gitary akustycznej,
dopiero pod koniec pojawia się przesterowana solówka (nie mniej urokliwa).
The Wheelchair – złe siły tak łatwo nie dają za wygraną.
Historia opowiedziana na Abigail nie zakończyła się happy endem, a zjawa
powróciła po latach. Choć album Abigail II: The Revenge plasuje się daleko od części
pierwszej to w tym utworze wszystko jest po staremu. Największe wrażenie robi tu
na mnie solówka i jej świetna współpraca z gitarą rytmiczną.
Magic – wracamy do czasów bardziej współczesnych i do krążka
The Puppet Master. Tu z kolei możemy dowiedzieć się, czym kończy się pomysł
robienia kukiełek z ludzkich zwłok, historia oparta podobno na faktach. King,
co prawda z wiekiem traci trochę ze swoich dawnych zdolności wokalnych, ale rekompensują
to świetne duety z dokooptowaną do składu wokalistką. Oczywiście nie mogę nie
wspomnieć o gitarach, LaRocque tym razem w duecie z Weadem ponownie odwala
kawał dobrej roboty. Tylko dla formalności wspomnę, że nadworny wioślarz Diamentowego
Króla to jeden z moich ulubionych instrumentalistów.
Czekam na Wasze opinie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz