poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Top5: King Diamond


Jest poniedziałek, a więc zgodnie z tradycją przed nami kolejny odcinek cyklu Top5. Kontynuuję opisywanie dorobku zespołów, które zrobiły na mnie duże wrażenie na początku mojej (świadomej) przygody z muzyką. O ile wcześniej pod lupę trafiały grupy szeroko znane i popularne nie tylko wśród fanów metalu, to dziś w tej rubryce gości przedstawiciel bardziej ekstremalnego gatunku. Nie są to jeszcze żadne skrajności, ale jesteśmy na fali wznoszącej, bo po rocku, NWOBHM nadchodzi horror metal.

Cóż to w ogóle takiego ten horror metal? Zasadniczo od strony muzycznej nie odbiegamy daleko od heavy metalu, więc nie należy specjalnie bać się o szok spowodowany napływającymi dźwiękami, nazwa natomiast odnosi się do warstwy tekstowej. Liryki piosenek, jak nie trudno się domyślić osadzone są w atmosferze grozy.

King Diamond to czołowy przedstawiciel tego gatunku. Jego wyróżnikiem jest szeroka barwa głosu. To chyba właśnie ten element oraz atmosfera, jaka towarzyszy nagraniom zespołu sprawiła, że zwróciłem uwagę na tego artystę. Moim pierwszym kontaktem z dorobkiem Kinga była Abigail II: The Revenge, album dosyć przeciętny na tle całej dyskografii jednak mimo tego znajdziecie w tym zestawieniu przedstawiciela tego wydawnictwa.

Family Ghost - Przed rozpoczęciem działalności pod własnym pseudonimem King Diamond działał wcześniej przez kilka lat z formacją Mercyful Fate. Mimo tego doświadczenia dopiero drugi krążek wokalisty ukazał jego najlepsze oblicze i do tej pory uchodzi za najlepsze dzieło, jakie jest udziałem Duńczyka. Zdecydowanym numerem jeden, jeśli chodzi o ten album jest Family Ghost. Utwór ukazuje wszystkie atuty grupy. Poczynając od wirtuozerskiej gry duetu LaRocque – Denner, po wokal w Kinga najlepszej formie. 



Abigail - Umieszczenie na tej liście jednego kawałka z takiego albumu jak Abigail byłoby sporym nieporozumieniem. Poza wspomnianym Family Ghost, na tle innych fantastycznych kompozycji, wyróżnia się utwór tytułowy. Nie jest już tak zabójczy jak wymieniony powyżej, ale ma za to więcej nastroju grozy. Chociażby ten opętańczy śmiech – robi wrażenie. Polecam mocno zaznajomić się z całą płytą, dopiero wtedy można w pełni docenić poszczególne kawałki, które składają się na historię dziewczynki imieniem Abigail.



Peace of Mind – coś zupełnie z innej beczki. Numer zamykający House of God to spokojniutka instrumentalna miniatura. W zasadzie przez długi czas jesteśmy pozostawieni sam na sam z czystym brzmieniem gitary akustycznej, dopiero pod koniec pojawia się przesterowana solówka (nie mniej urokliwa).



The Wheelchair – złe siły tak łatwo nie dają za wygraną. Historia opowiedziana na Abigail nie zakończyła się happy endem, a zjawa powróciła po latach. Choć album Abigail II: The Revenge plasuje się daleko od części pierwszej to w tym utworze wszystko jest po staremu. Największe wrażenie robi tu na mnie solówka i jej świetna współpraca z gitarą rytmiczną. 



Magic – wracamy do czasów bardziej współczesnych i do krążka The Puppet Master. Tu z kolei możemy dowiedzieć się, czym kończy się pomysł robienia kukiełek z ludzkich zwłok, historia oparta podobno na faktach. King, co prawda z wiekiem traci trochę ze swoich dawnych zdolności wokalnych, ale rekompensują to świetne duety z dokooptowaną do składu wokalistką. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o gitarach, LaRocque tym razem w duecie z Weadem ponownie odwala kawał dobrej roboty. Tylko dla formalności wspomnę, że nadworny wioślarz Diamentowego Króla to jeden z moich ulubionych instrumentalistów.



Czekam na Wasze opinie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz