niedziela, 20 maja 2012

Show Must Go On... Na 3 minuty do Manchesteru


Blog miał być zasadniczo o muzyce, jednak czasami zdarzają się takie rzeczy, wobec, których nie sposób przejść obojętnie. Tak było właśnie tydzień temu. Mieliście tak kiedyś, że w momencie, gdy wydaje się wam, że wszystko układa się idealnie, nawet ponad wcześniejsze oczekiwania, w ciągu jednej chwili, powiedzmy trzech minut, sytuacja odwraca się nagle o 180 stopni i zamiast sielanki, która była już na wyciągnięcie ręki, pojawia się tylko złość? Ja tak właśnie miałem, a wszystko przez te wspomniane już trzy minuty…


Wyobraźcie sobie, że jest wspaniałe niedzielne popołudnie. Ciągle wspominacie udany wypad na Sonisphere i z zamiarem regeneracji sił przed nadchodzącym tygodniem, zasiadacie wygodnie przed telewizorem. A tam nie przelewki, bo o to finiszuje najlepsza liga na świecie – angielska Premier League. Finał zresztą imponujący. Przed ostatnią kolejką dwie czołowe drużyny mają po tyle samo punktów, a o prowadzeniu Manchesteru City nad Manchesterem United decyduje tylko lepszy bilans bramek. Tak, więc dla Diabłów ciągle tli się nikła nadzieja,( bowiem The Citizens grają z walczącym o utrzymanie QPR) pozwalająca wierzyć w końcowy sukces. Wystarczy tylko, że zespół Fergusona zwycięży swoje spotkanie, a rywale w walce o tytuł stracą punkty remisując lub przegrywając.

No więc ruszamy! Oba mecze rozpoczynają się o tej samej porze. Spotkanie United układa się idealnie, Diabły zgarniają pełną pulę punktów i czekają na wieści z drugiego stadionu. A tam dzieją się niesamowite rzeczy. City prowadząc jedno bramkowo i grając w przewadze jednego gracza, pozwala wydrzeć sobie prowadzenie. Jest idealnie. United po 92 minutach kończą swoje zawody i pojawia się nadzieja na tytuł. Tymczasem na Etihad Stadium dzieją się rzeczy niemożliwe. Sędzia dolicza 5 min, a City rozpoczyna swoje show. Po dwóch minutach doliczonego czasu robi się 2-2, jeszcze jest spokojnie. To cały czas tylko 1 punkt dla Citizens, podczas, gdy Diabły odskoczyły Niebieskim na 3. I w tym momencie zaczyna się najgorsze. Jeśli ktoś zaproponowałby mi kiedykolwiek, że mogę wykasować ze swego życiorysu trzy dowolne minuty, to nie wahałbym się ani chwili. Dwie minuty po strzeleniu bramki, „hałaśliwi sąsiedzi” odnotowują kolejne trafienie. Puchar, który był już na wyciągnięcie ręki zostaje nagle brutalnie sprzątnięty sprzed nosa. Wyobrażacie to sobie? Gracze United czekają na wieści z drugiego meczu, dowiadują się, że są już mistrzami, jeszcze tylko 2 minuty dzielą ich od pucharu. Czas mija, już tylko trochę ponad 60 sekund i nagle koniec. Rywal w ostatniej minucie ucieka spod gilotyny. Nie zostaje już nic innego jak tylko wrócić ze spuszczoną głową do szatni i żałować.

Oczywiście  nie ma w tym momencie sensu obarczać winą za porażkę w wyścigu o mistrzostwo kogokolwiek innego niż moje ukochane United. Diabły miały w tym sezonie dostateczną ilość szans żeby przypieczętować swoje zwycięstwo już na wcześniejszym etapie tej batalii. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie różnica między tym „lepszym” a „gorszym” Manchesterem wynosiła 8 punktów. Tak już jednak bywa. Jeśli nie potrafi wygrać się samemu, to nie można liczyć, że inni zrobią to za nas. Chociaż QPR i tak należą się słowa uznania za podjętą walkę. Żal, że City zdobyło mistrzostwo po przerwie trwającej od 1968, ale nic już się nie zmieni. Szkoda, że sędzia zamiast wydłużyć mecz o te feralne 5 min (nie twierdzę jednak, że niesłusznie) nie zdecydował się skierować zawodników wcześniej do szatni i samemu oddać się np. relaksacyjnemu słuchaniu muzyki. Ten czas pozwoliłby np. przesłuchać wymieniony w tytule wpisu utwór, a tak jego przesłanie pasuje raczej do nastrojów panujących po czerwonej stronie Manchesteru.



Żeby jednak tak kompletnie dziś nie smęcić, na koniec coś żywszego. Zastanawia mnie zawsze, czemu zamiłowanie do cięższych brzmień nie idzie zazwyczaj w parze z pasją do futbolu czy ogólnie sportu. Z wizerunkiem kibica dość jednoznacznie kojarzy się ogolony na zero kibol, a i moje własne obserwacje pokazują, że ciężko znaleźć osobę, która dzieliłaby swoje zainteresowania między sport i rock/metal. Może to kwestia tego, że miłośnicy tych gatunków czują odrazę do sytuacji, gdy trzeba rozstać się choć na chwilę z glanami, a długa grzywka opadająca na oczy także nie sprzyja uprawianiu jakiejkolwiek dyscypliny. Tymczasem jedno z drugim można doskonale połączyć. Przykład? Kompilacja/ teledysk, jaką znalazłem kiedyś na youtube. Iron Maiden + Manchester United? Nie wymyślono chyba do tej pory lepszej mieszaniny. No ok, może drugs, sex&rock’n’roll przebija wszystko. Zresztą oceńcie sami:   


P.S. Doskonale zdaję sobie sprawę, że strój ze zdjęcia tytułowego nie pasuje do tematyki tekstu, ale już sama postać jak najbardziej. Właśnie, kto zgadnie któż to taki? Chyba nawet przy takiej charakteryzacji nie jest to specjalnie trudne;)


2 komentarze:

  1. Na tym właśnie polega piękno angielskiej piłki, że do samego końca nie wiadomo co się wydarzy. Tu mistrzostwo kraju w ostatnich minutach, tam co chwilę niespodzianki typu Arsenal - Newcastle 4:0 do przerwy żeby się skończyło 4:4 itp itd. Można tak wymieniać w nieskończoność. Ja bardzo lubię Arsenal ale jest to chyba uczucie nieodwzajemnione bo często grają mi na nerwach a nie w nogę:) Mam od jakichś 5-6 lat canal+, namiętnie oglądam angielską piłkę, czasem zdarzy mi się coś polskiego też obejrzeć, z Hiszpanii to tylko praktycznie gran derbi, włoskiej i francuskiej nie ruszam:) A na zdjęciu jest wielki fan West Hamu - S.H.:) Chociaż we wkładce do Virtual XI kilku Kanonierów też się trafiło z tego co pamiętam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, kibice Arsenalu nie mają ostatnio zbyt wielu powodów do radości, ale do Liverpoolu i tak jeszcze dużo brakuje ;) Może jeśli w te wakacje nie będzie znowu exodusu piłkarzy to w przyszłym sezonie będzie lepiej. Jednak mimo wszystko w tym roku Kanonierzy pokazali, że potrafią grać świetną piłkę Szkoda, że United nie potrafiło tak zdominować City jak Arsenal w meczu wiosennej rundy.

      Usuń