Niestety stało się najgorsze… Zupełnie nagle i niespodziewanie na horyzoncie pojawiło się widmo nadciągającej sesji. Nadzieje na to, że tym razem nie dojdzie do tych dramatycznych zdarzeń okazały się zupełnie płonne i po raz kolejny przyjdzie zmierzyć się z Bestią. Więcej nauki oznacza niestety mniej pisania. W związku z tym od dziś przełączam się na tryb sesyjny. Wpisów będzie mniej, ale jedocześnie zachęcam do polubienia profilu Rockomotive na facebooku. Co rano (albo prawie, co rano) powinny tam trafiać kawałki, które polecam danego dnia, więc jeśli chcecie posłuchać fajnej muzyki do śniadania – lajkujcie. Tymczasem przechodzimy do dzisiejszego Top5.
Dziś trochę zmieniamy koncepcję i skompletujemy listę pięciu
najlepszych utworów Rainbow, ale biorąc tylko pod uwagę pierwszy ( i mój
ulubiony ) okres działalności, a więc z Dio za mikrofonem. Zadanie proste tylko
teoretycznie, bo to właśnie w latach 1975-1978 powstały największe przeboje,
jakie kiedykolwiek stworzyło Rainbow, a sam debiut mógłby prawie zapełnić dwie
takie listy. Zatrzymując się na chwilę przy tej grupie muszę wspomnieć, że na
poważnie zainteresowałem się ich dokonaniami stosunkowo niedawno. Wcześniej
znałem Ronniego głównie z okresu Black Sabbath oraz solowej działalności,
tymczasem to właśnie na płytach z połowy lat 70. późniejszy lider Heaven and
Hell wypada według mnie najlepiej. Można łatwo zauważyć, że podczas współpracy
z Blackmorem styl śpiewania Dio dopiero się kształtował i jego głos nie jest
jeszcze tak zadziorny i ostry jak na późniejszych płytach. Choć tamte uznawane,
jako klasyczne to, te proponowane tutaj też ma swój urok i razem z warstwą
instrumentalną tworzy doskonałą całość.
Man on The Silver Mountain – nie wyobrażam sobie żeby zacząć
top innym numerem. Utwór otwierający debiutancki krążek to klasyka klasyków.
Chociaż Dio często wracał do tego nagrania już podczas kariery solowej to
celowo polecam wersję studyjną, która brzmi dużo lżej niż późniejsze
interpretacje. Dla mnie to niewątpliwy atut, czuć więcej ducha klasycznego hard
rocka.
Catch the Rainbow – wahałem się czy nie umieścić tu „Temple
of the King”. Oba kawałki utrzymane są w spokojnym, melancholijnym klimacie.
Ostatecznie padło na „Catch The Rainbow”, które wygrywa głównie za sprawą
uroczego refrenu i kunsztu Blackmora’e który ten pokazuje w oszczędnej, ale
przejmującej grze.
Still I’m Sad – ok, to już ostatni numer z debiutu. Nie
mogłem jednak powstrzymać się przed wrzuceniem tego kawałka głównie ze względu
na przeszywający motyw główny.
Tarot Woman – pewnie sporo osób widziałoby tu raczej „Starstruck”
albo „Stargazer”, zresztą te kawałki pewnie trafiłby na listę, gdyby tylko było
to chociażby top6. Skoro jednak „Rising” musi mieć tylko jednego reprezentanta
to będzie to „Tarot Woman”. Dla mnie numer jeden z tego albumu.
Gates of Babylon – może to i lepiej, że Dio nagrał z Rainbow
tylko trzy albumy. Z każdym jednym poziom stopniowo opada. Tutaj, chociaż nie
miałem dylematu, co umieścić na liście. Wymieniony kawałek mocno odstaje od
pozostałych i może przesadą jest pisać, że stanowi wyróżniający się jasny
punkt, ale na pewno wyróżnia się in plus. W tym przypadku o sile stanowią
orientalne motywy oraz styl śpiewania Dio, który najbardziej zbliża się do znanego
z wcześniejszych albumów.
Czekam na Wasze Top5 Rainbow!
Witaj. Nie znalazłem innego sposobu na kontakt z Tobą, jak przez komentarz postem, więc komunikuję się z Tobą właśnie tą drogą. Poszukuję ciekawych autorów, którzy mogliby zamieszczać swoje teksty w podkategorii muzycznej portalu Artelis.pl (http://artelis.pl/kultura-sztuka/muzyka/p:26320). Ty, moim skromnym zdaniem, jak najbardziej zaliczasz się do grupy ciekawie piszących o muzyce. Jeżeli byłbyś zainteresowany taką promocją swoich recenzji i innych artykułów muzycznych, zapraszam serdecznie pod wyżej wymieniony adres. W razie pytań proszę o kontakt mailowy: d.josz[małpa]artelis[kropka]pl. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń