W ramach reklamowania mojego ulubionego regionu Polski miało
być dziś o Fest Muzie – olsztyńskim konkursie młodych kapel z Warmii i Mazur.
Niestety pogoda pokrzyżowała plany moje, a przede wszystkim organizatorów i
impreza została przełożona. Lokalne zespoły będą, więc musiały poczekać do
sierpnia by ponownie stanąć do rywalizacji. Wtedy to będzie można zobaczyć na
żywo w Olsztynie między innymi Cerber, NoXX czy DNA. Na szczęście pomimo
odwołania części konkursowej, kiedy pogoda już się ustabilizowała na scenie
pojawiła się gwiazda wieczoru, czyli Luxtorpeda.
Zanim, jednak do koncertu doszło trzeba było dotrzeć na jego
miejsce. Nie wiem skąd taki pomysł, ale Fest Muza zlokalizowana była na
Jarotach, jednym z „sypialnych” osiedli Olsztyna, a sama scena ustawiona była
na jakimś skwerku między blokami. Na pewno o wiele lepszą atmosferę tworzyłby
amfiteatr w fosie pod zamkiem, organizatorzy chcieli chyba jednak zafundować
trochę kultury mieszkańcom jednego z osiedli. Dobrze, że przełożony na sierpień
konkurs kapel, według planów ma mieć miejsce już we właściwym tego typu
imprezom miejscu. Myślę, że podniesie to trochę prestiż tego wydarzenia.
Koncert Luxtorpedy zaczął się od falstartu. Muzycy byli
gotowi do gry kilka minut przed 20.30 ale ich zapał szybko ostudził realizator
dźwięku, który cały czas walczył z nagłośnieniem werbla. Dla ratowania sytuacji
Litza zaimprowizował w międzyczasie „U can’t touch this”, po czym zarządził
przerwę na papierosa i zespół jeszcze na chwilę zniknął za kulisami. Po kilku minutach
wszystko było już gotowe i można było rozpoczynać. Na początek poszedł
oczywiście „Autystyczny”, który z miejsca rozruszał publikę. A ta trzeba
powiedzieć dopisała. Pod sceną zebrał się spory tłumek, a z racji lokalizacji
koncert przyciągnął też sporą grupkę przypadkowych słuchaczy. Kilka uwag
pozostawiają natomiast kwestie organizacyjne. Po pierwsze szkoda, że scena była
oddalona od barierek aż o jakieś pięć metrów. Nie wiem, jakie są w tym
względzie wymogi bezpieczeństwa, ale fosa tworzyła spory dystans między
widownią a muzykami. Po drugie zdziwiło mnie zachowanie ochroniarzy pod
barierkami. Chyba logiczniejszym i bezpieczniejszym rozwiązaniem byłoby ściągać
surfujące osoby na ziemie i odsyłać z powrotem do publiczności niż odpychać je
w tłum, który i tak dosyć kiepsko radził sobie z utrzymaniem, co cięższych
osobników.
Na szczęście to tylko drobne niedociągnięcia i nie odbierały one
przyjemności z koncertu. Pod tym względem nie ma bowiem żadnych powodów do
narzekań. Chociaż wcześniej słyszałem Luxtorpedę na Sonisphere to dopiero teraz
mogę powiedzieć, że byłem na ich koncercie. Podczas półtora godzinnego występu
zespół mógł należycie się zaprezentować- nie zabrakło czasu na najlepsze
kawałki oraz na właściwą interakcje z publicznością Szczególnie ten ostatni
element wypadł przekonująco. Najbardziej rozmowny był oczywiście Litza, który
zajmował się tego wieczora konferansjerką. Czasem przed poszczególnymi utworami
wyjaśniał, jaki jest ich sens- najlepszy przykłady „Za wolność” i zarządzona
przed nim chwila ciszy. Innym razem eks-Kwasożłop wdawał się w dialogi z
publiką np. kiedy ta uparcie skandowała „Slayer, Slayer”. Pozostali członkowie
grupy skupiali się raczej na muzyce, szczególnie zamyślony wydawał się Hans,
którego statyczna poza kontrastowała z ekspresją Litzy czy siedzącego za
skromnym zestawem perkusyjnym Krzyżyka. Przejdźmy jednak do tego, co najważniejsze,
czyli muzyki. Można śmiało powiedzieć, że Luxtorpeda zagrała set marzeń dla
większości fanów. Były, więc przeboje z pierwszego wydawnictwa: „Jestem
głupcem”, „3000 świń”, „Od zera”, „Trafiony zatopiony” oraz poprzedzony tradycyjnym
wstępem o szkodliwości Internetu „Niezalogowany” i kawałek, który zrobił na
mnie w wersji koncertowej największe wrażenie czyli „W ciemności”. Może będzie
to powtarzany często truizm, ale w wykonaniu na żywo utwory z płyty zyskały
niesamowitą moc. Zespół nie zmienił jakoś znacząco aranżacji, ale podczas
koncertu kawałki dawały kopa, którego nie sposób uchwycić chyba nawet w
najlepszym studiu. Świetnie wypadły też utwory z nowego krążka. „Robaki”
reprezentowały „Raus”, „Fanatycy”, dedykowana fanom Slayera „Mowa trawa” i
poprzedzona osobistym wstępem Litzy „Wilki Dwa”. To oczywiście nie koniec
numerów z tegorocznej płyty. Niespodzianką było wykonanie „Gdzie ty jesteś?”, w
którym gościnnie pojawiła się wokalistka podkładająca chórki. W finale zabrzmiał
oczywiście „Hymn”, o który od mniej więcej połowy koncertu namiętnie
błagał pewien miłośnik jaboli. Zespół
pozostał nieugięty i przebój pojawił się pod sam. Zasadniczą część koncertu
zamknął natomiast „Pies Darwina”, co z kolei wywołało euforię jednego z fanów
stojących obok mnie.
Zbliżała się już 22.00 więc wydawało się, że zespół zaraz
zniknie ze sceny lub odegra ewentualnie jeden bis tymczasem Luxtorpeda
przygotowała coś specjalnego. Na scenie z akordeonem wkroczyła wokalistka znana
z coveru 52 Dębiec, Litza zasiadł za perkusją, a mikrofon przejął Kmieta.
Basista przedstawił swoją autorską wersję „Kombojów”, a następnie „Polskiej
Wędki”. Reszta zespołu zapewniała w tym czasie oprawę audiowizualną. Szkoda, że
miałem już wówczas schowany aparat, bo wyglądało to przezabawnie. Wystarczy
chyba tylko powiedzieć, że w czasie pierwszego kawałka Krzyżyk galopował na
Kmiecie po scenie, a w samym finale perkusista wykonał efektownego, acz nie do
końca udanego fikołka. I tym właśnie humorystycznym akcentem zakończył się cały
występ. Wiem, że zespół prezentuje wspomniane piosenki także podczas innych
koncertów, ale tego wieczoru wyglądało to na prawdę szczerze i widać było, że
momentami muzycy bawią się lepiej niż trochę zdezorientowani fani. Podsumowując
koncert jak najbardziej udany. Szkoda, że nie odbył się konkurs zespołów, ale
występ Luxtorpedy zrekompensował wszystkie braki. Kapela Litza świetnie
prezentuje się na scenie, widać tam ogromne doświadczenie muzyków, a kompozycje
zyskują pazur i ciężar, który jest nieobecny w studyjnych wersjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz