piątek, 24 sierpnia 2012

Tankard - A Girl Called Cerveza (2012)


Dla fanów thrashu, przynajmniej tych ceniących bardziej doświadczone zespoły, nadeszły dobre czasy. W ubiegłym roku nowe płyty nagrały Megadeth i Anthrax. W tym na sklepowe półki trafiły wydawnictwa od Overkill, Testament i Kreatora, a przyszły rok też zapowiada się ciekawie. Spodziewany już tego lata krążek Slayera ukarze się najprawdopodobniej dopiero w 2013 roku, a nowe dzieło zapowiedziała też najbardziej znana ekipa nurtu- Metallica. Tyle jeśli chodzi o ekstraklasę thrashu, ale pierwsza liga także nie próżnuje. W ostatnich miesiącach nowe albumy wydały chociażby Prong i Tankard i to właśnie o dokonaniach tej ostatniej grupy będzie dziś mowa.


Niemiecki zespół działa na scenie dokładnie od trzydziestu lat, ale jak widać na poniższym przykładzie wiek nie zawsze przekłada się na poważne podejście do „pracy”. To znaczy nie można odmówić muzykom Tankard profesjonalizmu, ale zespół tworzy wokół siebie otoczkę wiecznych imprezowiczów i miłośników jedynego słusznego trunku –piwa (czasem do głosu dochodzi też whisky). Przekłada się to na tematykę tekstów, jakie tworzy Andreas Geremia. Wystarczy spojrzeć na tytuł płyty oraz nazwy poszczególnych kawałków, aby przekonać się, że takie słowo jak powaga jest raczej obce muzykom. Tytułowa Cerveza to z hiszpańskiego kufel i wystarczy rzut oka na okładkę, aby przekonać się, czemu szacowna dama zawdzięcza taki pseudonim.

Tyle, jeśli chodzi o stronę tekstową i wizerunek grupy, natomiast nie ma, co martwić się o to, że Tankard niepoważnie podchodzi także do wykonywanej muzyki. Pod tym względem mamy do czynienia z typowym thrashem. Nie jest to ta sama liga, co chociażby Kreator czy Testament, ale nie trzeba martwić się o jakieś udziwnienia czy żarty. Na „A Girl Called Cerveza” brzmienia jest co prawda lżejsze i bardziej przystępne niż u wspomnianych grup, a nawet jak na standardy znane ze wcześniejszych płyt Tankard, jednak słucha się tego przyjemnie. Tym, co wyróżnia płytę jest szybkie tempo, jakie utrzymuje się praktycznie przez cały czas trwania krążka.

„Rapid Fire ( A Tyrant’s Elegy)” zaczyna się spokojnie, ale już po kilku taktach zespół wrzuca wyższy bieg i aż do końca rzadko kiedy zwalnia. Na płycie szczególnie warto zwrócić uwagę na tytułowy „A Girl Called Cerveza”. Mimo szybkiego tempa można tam znaleźć melodyjny, wpadający w ucho refren. Dobrze prezentuje się też „The Metal Lady Boy”. Na plus wypada ciekawy, „rozbiegany” riff oraz pojawiający się kobiecy wokal. Dla mnie numerem jeden jest jednak „Son Of A Fridge”. Kawałek rozpoczyna się od akustycznego, spokojnego wstępu z czystym zaśpiewem Geremia. Po chwili tempo jednak wzrasta, pojawia się (kolejny już) ciekawy riff, a ozdobą numeru jest świetny, śpiewany dosadnie i  nadający się do skandowania refren. Na zakończenie dostajemy jeszcze dwa dobre kawałki: „Metal Magnolia” i „Running On Fumes”. Oba w sumie nie wyróżniają się niczym szczególnym (poza akustycznym wstępem w tym drugim), ale wpadają w ucho i stanowią dobre zwieńczenie tego bardzo równego albumu. To zresztą chyba największa bolączka Tankard. Płyta trzyma dobry wyrównany poziom, ale w zasadzie brakuje czegoś, co wyniosłoby muzykę ponad przeciętność. Są wyróżniające się tytułowy „A Girl Called Cerveza” i „Son Of A Fridge”, ale nie są to typowe przeboje, które zapadają w pamięć i, do których chce się raz po raz wracać.

Piętnasty w karierze album Tankard nie jest wydawnictwem, które przyniesie zespołowi nowe rzesze fanów. Ja też z pewnością nie będę wracał do niego specjalnie często. Słucha się przyjemnie, jak większości krążków grupy, ale jest masa płyt, o których można powiedzieć to samo, a które wciąż czekają na przesłuchanie. Jeśli miałbym komuś polecić Tankard to na pierwszy kontakt wybrałbym raczej wydaną w 2007 roku kompilacje Best Case Scenario: 25 Years in Beers”. Wybór utworów tam zawartych jest w większości trafny, a reszta dorobku grupy to raczej powielanie utartych już schematów. Ale taki w końcu urok thrashu. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz