Nie jestem koneserem ani fanem samochodów, ale na dobry
początek tej recenzji najlepiej będzie pasowało motoryzacyjne. Ostatni tydzień
spędzałem w Kołobrzegu i jak to w takich nadmorskich kurortach bywa, rozmaitych
wozów na najdziwniejszych numerach tam, co nie miara. Jest, na czym oko
zawiesić. Oczywiście przodują nowiutkie, lśniące Mercedesy i BMW na stołecznych lub zagranicznych tablicach,
ale moją uwagę przykuł inny model. Gdzieś w okolicach portu można było spotkać
niesamowitego, dosyć już wiekowego Forda Mustanga, który jak żadne inne auto
przyciągał wzrok. Po zetknięciu z „Dark
Roots Of The Earth” można powiedzieć, że Testament to właśnie taki Mustang. Młodość już, co prawda nie
pierwsza i znajdą się konkurenci z mocniejszym przyłożeniem, ale już z daleka
czuć klasę i niesamowity klimat. Tak, więc zapinamy pasy i gaz do podłogi.
Nowa płyta kalifornijskiej formacji trafiła na półki z lekkim opóźnieniem. Warto było jednak czekać te kilka dodatkowych miesięcy. Od pierwszych dźwięków, jakie pojawiają się na „Dark Roots Of The Earth” słychać, że mamy do czynienia ze znakomitą produkcją. Moją uwagę na samym początku przykuło doskonałe brzmienie. Nie jest ono tak suche jak w niektórych thrashowych produkcjach, ale potężne, mocne i głębokie. Dobrze podkreśla to charakter muzyki, jaką serwuje Testament.
"Native Blood" doczekał się nawet oficjalnego teledysku
Otwierający album „Rise
Up” to ostry numer z utrzymującą szaleńcze tempo perkusją i rozszalałymi
gitarami. W „Native Blood”,
poruszającym często wykorzystywane przez Billy’ego
wątki indiańskie, w refrenie słychać trochę melodyjnego śpiewania, ale za to
perkusja nadal gra zabójcze blasty podwójną stopą. Warto zwrócić uwagę na
postać bębniarza, bowiem do składu grupy po latach banicji wrócił Gene Holgan. Ewidentnie wyszło to
zespołowi na dobre i słychać, że nowy stary-perkusista gra o wiele bardziej
energicznie niż poprzednik. Słychać to wyraźnie w kolejnym na liście utworze
tytułowym. Nie jest on tak chwytliwy jak dwa poprzednie, ale za to ma cięższy,
mroczniejszy klimat. W opozycji do tego stoi „True American Hate”. To jeden z moich faworytów na płycie. Kawałek
ma w sobie masę czystej, wręcz niekontrolowanej agresji, którą najlepiej wyraża
wściekły growl. Jednocześnie jednak znalazło się w nim miejsce długie popisy
solowe gitarzystów. Na „Dark Roots Of
The Earth” swoje wirtuozerskie umiejętności prezentują zresztą obaj muzycy.
Do znanego z zamiłowania do solowej gry Skolnicka dołączył Peterson. Ten drugi,
który odpowiada za powstanie większości materiału, jak sam przyznaje, podczas
nagrywania tego krążka poczuł wyjątkową potrzebę grania solówek. Okazało się to
strzałem w dziesiątkę, bo dzięki temu partie prowadzące są bardziej
urozmaicone. Na nudę podczas słuchania w żadnym przypadku nie można zresztą
narzekać. Płyta obfituje także w znakomite riffy, a kolejne kawałki przynoszą
kolejne świetne zagrywki. Słychać, że podczas tworzenia materiału muzycy nie
narzekali na brak weny. Wręcz przeciwnie. Utwory są rozbudowane i wielowątkowe,
a czasami wręcz zaskakujące. Tak jak „Cold
Embrance”, czyli najprawdziwsza ballada.
Prawdopodobnie najbardziej agresywny kawałek na płycie - w końcu tytuł zobowiązuje
Czegoś takiego nie pamiętam od czasu „Return To Serenity”. Utwór z „The
Ritual” jest bardziej nastrojowy i ma genialne solo, ale nowy kawałek także
ma w sobie odpowiedni urok i pasuje do nowego wydawnictwa. „Cold Embarance” to jednak tylko krótki powiew powietrza i już
kolejny „Man Kills Mankind” wraca z
odpowiednią mocą. To zresztą kolejne idealne połączenie ciężaru i melodyjności,
które oprawione jest doskonałą solówką. W ten sposób zbliżamy się powoli do
końca bo na rozkładzie zostaje już tylko „Throne
Of Thrones” i „Last Stand For
Independance”. Oba trzymają poziom całego albumu, a ponadto pierwszy z nich
ponownie pozwala poznać muzyczny geniusz duetu Skolnick-Peterson.
Cover nie jest zbyt zaskakujący, ale trzyma poziom
To by było na tyle gdyby nie bonusowe kawałki. Osoby, które
zdecydują się na rozszerzone wydanie „Dark
Roots Of The Earth” będą mogły usłyszeć jeszcze zestaw coverów oraz
rozszerzoną wersję „Throne Of The
Thrones”. Interesująco wypada sam dobór kawałków, które Testament wziął na
warsztat – sama klasyka – Iron Maiden, Scorpions i Queen. „Powerslave” od Żelaznej Dziewicy nie różni się znacząco od
oryginału, natomiast koniecznie trzeba posłuchać jak wypada „Dragon Attack”. Testament podszedł do
tego numeru bez respektu i efekty są bardzo ciekawe, choć może niekoniecznie
spodobają się wszystkim fanom Freddiego.
Nie chcę się powtarzać i po raz kolejny pisać, że o to mamy
do czynienia z mocnym kandydatem do tytułu płyty roku, więc powiem tylko tyle,
że tak dobrego thrashowego krążka nie słyszałem już od dawna. Ok, w czerwcu był
Kreator i to podobna liga, ale czy „Phantom Antichrist” jest lepszy od „Dark Roots Of Earth”. Ciężko ocenić. Może
jakoś pod koniec roku, kiedy emocje związane z obiema premierami już trochę
opadną. Chociaż z drugiej strony w listopadzie Testament ponownie da o sobie znać polskim fanom i wystąpi na żywo
w naszym kraju. Nie wiem jak Wy, ale ja już zastanawiam się jak dotrzeć w listopadzie
do Krakowa.
O, wyprzedziłeś mnie. Ja krążek dostałem dopiero wczoraj i na razie się osłuchuję. Powiem szczerze, że nie urwał mi dupy jakoś specjalnie. Kawał fajnego, porządnego grania ale nie jest to Electric Age Overkilla (o którym tu zapomniałeś wspomnieć obok Kreatora;)
OdpowiedzUsuńA mnie właśnie wzięło od pierwszego przesłuchania płyty i jak na tą chwilę to "Dark Roots Of The Earth" stawiam wyżej niż "Electric Age". Testament ma lepszy, cięższy klimat i jest o wiele bardziej złożone, pogmatwana co mi się bardzo podoba. Co do porównań z Kreatorem, to tak jak pisałem, ciężko mi teraz jednoznacznie ocenić. Obie płyty są świetne chociaż do Kreatora musiałem się trochę dłużej przekonywać. Może to jednak wina warunków pierwszego odsłuchiwania - "Phantom Antichrist" słuchałem zmęczony w autobusie na gorszych słuchawkach, a "DROTE" wygodnie w domu.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie słyszałem tego albumu, spotkałem się jednak z dużą liczbą nieprzychylnych opinii. Dotyczyły one twierdzenia, że ma tu miejsce zjadanie własnego ogona, brak pomysłów i zbyt dużo niepasującej melodii. Niepokoi mnie również fakt porównania do "Phantom Antichrist", który to album uważam za asłuchalny. ;)
OdpowiedzUsuńMusisz w takim razie sam posłuchać i ocenić, chociażby te kilka kawałków, które umieściłem we wpisie. Ja po napisaniu swojej recenzji sprawdziłem w kilku źródłach (wcześniej staram się nic nie czytać żeby się nie sugerować)i same pozytywne oceny spotkałem. Ja będę uparcie bronił, że płyta jest świetna i nie ma mowy o zjadaniu własnego ogona, wprost przeciwnie, DROTE przewyższa wszystkie ostatnie dokonania zespołu. A co do porównań z Kreatorem to raczej nie chodzi o styl tylko równie dobrą jakość. Muzycznie nie masz co się bać, że jeśli Kreator Ci nie podchodzi to podobnie będzie z Testamentem.
OdpowiedzUsuńTestament zaczął zjadać własny ogon podobnie jak Kreator na nowej płycie, niby wszystko ok ale brakuje ducha i pasji grania po fenomenalnym Formation of damnation spodziewałem się ze zespół przynajmniej utrzyma poziom niestety dark roots jest po prostu słaby, da się tego słuchać ale zachwytu nie ma brak polotu w graniu i tyle
OdpowiedzUsuńMyślę, że Metallica chciałaby bardzo nagrac tak dobry, soczysty i momentami naprawdę melodyjny album. Szacunek!
OdpowiedzUsuń