sobota, 10 marca 2012

UFO - Seven Deadly



Po ponad tygodniu zaznajamiania się z najnowszym krążkiem UFO mogę wreszcie napisać kilka słów o tym wydawnictwie. Muszę przyznać, że chociaż bardzo na ten album czekałem to moje pierwsze reakcje były raczej mieszane. Teraz, po trochę dłuższym czasie spędzonym z Seven Deadly, mocno zmieniłem swoje nastawienie do płyty Anglików.


Wszystko zaczyna się idealnie. Fight Night rusza w tempie, które sprawia, że możemy poczuć się jak w latach 70. kiedy UFO nagrywało takie albumy jak No Heavy Petting czy Lights Out. Są ostre, drapieżne riffy, ekspresyjny wokal i wbijające się do głowy solówki. W skrócie hard rock w najlepszym wydaniu. Podobny klimat utrzymuje się w Wonderland z tym, że zespół jeszcze trochę mocniej podkręca tempo. Wraz z następnymi utworami pojawia się jednak spory zwrot stylistyki. Mojo Town przywołuje skojarzenia z Deep Purple z okresu Bananas – są rockowe riffy, ale refren zaczyna mocno bujać. Zupełna przemiana dokonuje się natomiast od Angel Station. Hardrockowa zadziorność schodzi gdzieś na dalszy plan, a w centrum uwagi pojawiają się zgrabne melodie i przewijające się przez cały czas naprawdę kapitalne solówki. Przy pierwszych przesłuchaniach, po takim mocnym wstępie, byłem trochę rozczarowany, że zespół tak szybko stracił impet.

Po dłuższej znajomości z Seven Deadly mogę jednak śmiało powiedzieć, że taki kształt płyty przypadł mi do gustu. Spokojniejsze kompozycje mają swój urok i wpadają w ucho. Co więcej kilka z nich ma wszelkie zadatki na przebój. Na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim The Last Stone Rider, który refren wręcz zachęca do śpiewania. Mniej chwytliwie, ale równie interesująco brzmi Steal Yourself- ponownie na pierwszy plan wysuwa się refren, gdzie Phill Mogg wyciąga imponujące „górki”. Na albumie nie brakuje też ballad- mając wybierać między przywołaną już Angel Station i Burn Your House Down, stawiałbym na tą drugą z wokalizami przyprawiającymi o ciarki i nastrojową solówką, która powoli rozwija się do mocnego finału.  Pod koniec pojawia się także mocny bluesowy akcent w postaci The Fear, gdzie poza podstawowym instrumentarium słychać też harmonijkę. Całą płytę zamyka natomiast Waving Good Bye- spokojny kawałek, który w swoi klimacie ma rzeczywiście coś związanego z melancholią pożegnań. Żeby jednak nie rozstawać się w takim nastroju zespół powraca  jeszcze z dwoma bonusami. Pierwszy z nich to energiczny  Other Mens Wives. Drugi natomiast w postaci Bag O’Blues stanowi kolejny nawrót do bluesa, tym razem w wykonaniu na pianino.

Po tygodniowej przygodzie z Deadly Seven mogę śmiało polecić najnowszą płytę UFO. Album stanowi kolejny etap w karierze tej legendarnej formacji i słychać, że muzycy nagrywając go kierowali się po prostu tym, co im grało w głowach. Nie ma tu mowy o powracaniu na siłę do dawnych dokonań czy próbie przypodobania się nowym fanom. Rdzeń projektu niezmiennie stanowi rock. W zależności natomiast od aktualnych upodobań zespół kieruje się albo w stronę ostrego grania- jak w utworach rozpoczynających płytę, albo w lżejsze klimaty, momentami zbliżone nawet do bluesa. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że w każdym wypadku muzyka wypada przekonująco i słychać, że powstawała bez zbędnej presji i była odzwierciedleniem tego, co artyści aktualnie odczuwali. Dla fanów oznacza to, że otrzymują raczej nie przełomowe dzieło, ale na pewno dobrą i nagraną z polotem płytę, której przyjemnie się słucha.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz